FACEBOOK

niedziela, 22 września 2013

KOSMETYKI

W końcu, już dawno zapowiadany, post o koreańskich kosmetykach. Fanką koreańskich kosmetyków jestem już od długiego czasu, dlatego świadomość, że w końcu będę mogła zwyczajnie pójść do sklepu i takowe kosmetyki najzwyczajniej na świecie kupić, bardzo mnie ekscytował (ok, nie oszukujmy się, ekscytuję się wszelkiego rodzaju zakupami...). Nie trzeba było nic zamawiać, przelewać, chodzić na pocztę i jeszcze martwić się, czy nie nałożą na to cła, jednym słowem - awesome!

Tak jak w Polsce dominują raczej drogerie sprzedające w jednym sklepie kosmetyki wielu marek (Rossman, Douglas, Sephora itp.), tak w Korei prym wiodą sklepy konkretnych marek (Skin Food, Missha, Etude House itp.), choć są też właśnie takie koreańskie "rossmany" (np. Watson, gdzie spotkałyśmy Xandera z U-kiss ;p). Jak wygląda taki koreański sklep z kosmetykami pokazywałam już w tym poście.

Uprzedzam, że nie jestem specjalistą w dziedzinie kosmetologii, więc to, co znajdziecie poniżej, to moje osobiste wrażenia dot. niżej wym. produktów : )


kremy BB - (od lewej) Skin Food Platinum Grape Cell Essential, Skin79 VIP Gold, Skin79 Orange Super+ Triple Vital Cream, Skin79 Shiny Pearl Water Drop, Etude House Collagen Moistfull 

Skin Food Platinum Grape Cell Essential - ma dość wysoki filtr SPF45 PA+++, co jest dla mnie dość ważną kwestią w wyborze kremu BB, jest dostępny w dwóch odcieniach do wyboru, ja ze względu na swoją jasną karnację kupiłam odcień #1. Dość gęsty, mocno kryjący, lekko wysusza skórę, więc przed aplikacją trzeba zadbać o jej dobre nawilżenie, momentami ciężkawy i moim zdaniem nie nadaje się do użytku na codzień, ale do wyjść np. na imprezę, lub gdy potrzebujemy mocniejszego krycia nada się idealnie.

Skin79 VIP Gold - SPF25 PA++, opakowanie twierdzi, że jest wybielający i wygładza zmarszczki. Jaka jest prawda? Nie wiem, nie mam zmarszczek, a już bardziej się chyba nie wybielę XD. Ma całkiem lekką konsystencję, kryje w średnim stopniu, jest to krem bb którego używam na codzień i śmiało mogę polecić. Producenci na opakowaniu informują nas, że w swoim składzie ma kawior, złoto i olejek migdałowy.

Skin79 Orange Super+ Triple Vital Cream - SPF50 PA+++, mocno kryjący, o raczej żółtawym odcieniu, ładnie wyrównuje koloryt cery. Producent twierdzi, że jest nawilżający, anty-zmarszczkowy, przeciwstarzeniowy, zawiera antyoksydanty, witaminy A, C, E i F. Mi służy raczej za korektor, bo na co dzień nie potrzebuję tak mocnego krycia.

Skin79 Shiny Pearl Waterdrop - bardzo lekki, delikatnie kryjący, zawiera dużo rozświetlających drobinek, mocno nawilżający. Mi służy zazwyczaj jako rozświetlacz, bo generalnie niekoniecznie lubię się cała świecić, ale gdy ktoś stawia na pełne rozświetlenie, całym sercem polecam :D

Etude House Moistfull Collagen - SPF30 PA++. Chyba mój ulubiony BB cream w mojej kolekcji. Lekki, średnio kryjący, wystarczy jego naprawdę niewielka ilość, by pokryć całą twarz, idealny zarówno na co dzień, jak i na wieczorne wyjścia. Pięknie wyrównuje koloryt cery, nawilża, delikatnie ujędrnia. Dostępny jest w dwóch odcieniach - #1 Light Beige i #2 Natural Beige, ja osobiście używam #1 i bardzo go wszystkim polecam :))

Skin79 - (od lewej) Diamond The Prestige BB Cream, VIP Gold BB Cream, Diamond Pearl BB Cream, Pink Super+ BB Cream


Skin79 Diamond The Prestige BB Cream i Diamond Pearl BB Cream - dla mnie nie najlepsze, bo zbyt ciężkie, zbyt "świecące", zupełnie nie dopasowywały się do mojej skóry

Skin79 Pink Super+ BB Cream - SPF25 PA++. chyba najbardziej popularny w Polsce BB Cream (co jest dość zabawne, Skin79 nie jest popularną firmą w Korei i nieźle musiałyśmy się naszukać ich sklepu :)), lekko/średnio kryjący, o szarawym odcieniu, odpowiedni dla młodej, problematycznej cery - ma lekką konsystencję, nie zatyka porów. Mi jednak przeszkadzał ten szarawy odcień, który nie najlepiej wyglądał na mojej skórze.

Skin Food Salmon Dark Circle Concealer

Skin Food Salmon Dark Circle Concealer - korektor pod oczy, rozjaśniający o dość gęstej konsystencji, ładnie maskuje cienie pod oczami

SkinFood Peach Sake Silky Finish, Skin79 Diamond All - Day Sun Powder

 SkinFood Peach Sake Silky Finish - transparentny puder, ładnie matujący cerę, świetne wykończenie makijażu. Pięknie pachnie brzoskwinią. W opakowaniu puchowy aplikator. Jedyną wadą może być fakt, że lekko wysusza skórę.

Skin79 Diamond All - Day Sun Powder - SPF30 PA++, transparentny, lekki, o przyjemnym zapachu. Daje raczej efekt rozświetlenia, niż zmatowienia, co jest normą na azjatyckie standardy.

pomadki - A' Pieu Sweet Tea Lip Balm, Etude House Shini Star Lip Balm 

A'Pieu Sweet Tea Lip Balm - transparentny, nawilżający balsam do ust, jakiejś wielkiej rewelacji nie ma, ale w gruncie rzeczy jest ok

Etude House Shini Star Lip Balm - moje ukochane pomadki, świetnie nawilżają, lekko koloryzują i obłędnie pachną. Jest to oczywiście linia kosmetyków, którą reklamowali SHINee (faceci reklamujący kosmetyki dla kobiet, to tylko w Korei :D)

Etude House Fresh Cherry Tint, Skin Food Vita Tok Lipstick, Etude House Apricot Stick

Etude House Fresh Cherry Tint - czerwony tint, czyli farbka do ust, bardzo popularna wśród Koreanek, delikatny wiśniowy zapach. Wielkim plusem tintów jest fakt, że nie farbują/nie zostawiają odcisków np. na szklankach, oraz fakt, że się nie kleją jak niektóre szminki, czy błyszczyki.

Skin Food Vita Tok Lipstick - bardzo mocno kryjąca, matowa szminka. Dość trwała, ale mocno wysuszająca usta.

Etude House Apricot Stick - pomadka w sztyfcie, delikatnie koloryzująca, nawilżająca, o przyjemnym zapachu.

 (od lewej, w pierwszym rzędzie) A'Pieu Cell-Tuning Syn-Ake Cream, Skin Food Water Drop Facial Ice Vita Cream, (w tylnym rzędzie) A'Pieu Cell-Tuning Syn-Ake Eye-Cream, Skin Food Aloe Multi Soothing Gel, Lioele Waterdrop Sleeping Pack, Baviphat Lemon Whitening Sleeping Pack

 Lioele Waterdrop Sleeping Pack, SkinFood Water Drop Facial Vita Cream  - mocno nawilżające maski na noc, waterdrop charakteryzuje się tym, że gdy go rozsmarujemy, na skórze pojawiają się kropelki wody

Skin Food Aloe Multi Soothing Gel - nie ukrywam, skusiłam się na ten żel, gdyż był wyjątkowo tani jak na żel aloesowy, kojący i przyjemny

Baviphat Lemon Whitening Sleeping Pack - nie kupiłam go, licząc na to, że mnie wybieli, raczej liczyłam na inne właściwości cytryny - pomoc w walce z niedoskonałościami cery 

zestaw z A'pieu - Cell-Tuning Syn-Ake 

krem do twarzy - nawilżający, wygładzający, zawiera drobinki złota. Po użyciu skóra wydaje mi się bardziej jędrna i nawilżona

krem pod oczy - nawilża i działa przeciwzmarszczkowo. Ja wierzę w profilaktykę, że lepiej zapobiegać niż walczyć z zmarszczkami, więc stosuję go na noc 

Wszystko razem kupione było w pakiecie (Korea generalnie to jakiś kraj pakietów, wszystko można kupić w zestawach, co bardzo się opłaca). W skład zestawu wchodziły - krem do twarzy, krem pod oczy, perfumy zaprojektowane przez Junhyunga z B2ST, 3x bibułki do twarzy (bardzo przydatny patent przy koreańskim klimacie), 2x lip balm. Do zestawu gratis był jeszcze plakat i torba z B2ST, oraz figurka z Junem (hehe). 

perfumy - Etude House Be My Princess (Jonghyun ver.), A'pieu Eau De toilet Series (Junhyung ver.)

odżywka, szampon i maska do włosów z Mise En Scene Pearl Shining Edition, Mise En Scene 2X Curl Essence, SkinFood Argan Oil  Silk Hair Essence

Koreańskie kosmetyki do włosów są OBŁĘDNE - włosy po nich są miękkie, nawilżone, pełne objętości i wydają się miliard razy zdrowsze, niż po myciu dobrymi szamponami dostępnymi w EU (dla porównania - używam szamponów i odżywek firmy Marc Anthony, ale Mise En Scene jest nieporównywalnie lepsze). Z całego serca POLECAM! 

czwartek, 12 września 2013

Ewha University + some random stuff

Ten post miał być o kosmetykach, ale by go przygotować musiałabym dorobić kilka zdjęć, a jak na razie nie było do tego ani światła, ani wewnętrznej siły (szkoła się zaczęła, matura, woohoo). Także dzisiejszy post jest trochę postem - randomem, bo i to, co w poście jest właśnie randomowe. 

Dzień - fail :(

Wszystko zaczęło się od tego, że umówiłyśmy się z Gienią na stacji Sinchon na zielonej linii metra. Więc jechałyśmy przez pół miasta na tę konkretną stację, później czekałyśmy jakieś 15 minut, zdziwione, że Gieni jeszcze nie ma. Piszemy. Okazuje się, że są dwie stacje Sinchon na zielonej linii - jest Sinchon pisane jako 신촌 i jest Sinchon pisane jako 신천. Oczywiście okazało się, że pojechałyśmy zupełnie na drugi koniec miasta, bo umawiając się pisałyśmy w romanizacji, stąd całe nieporozumienie... Koniec końców, żeby Gienia nie czekała na nas kolejne sto godzin, postanowiłyśmy złapać taksówkę, bo jak już zapewne milion razy wspominałam, taksówki w Seulu są bardzo tanie i są wygodnym środkiem transportu (w szczególności w nocy, gdy nie działa metro, albo gdy się człowiek zgubi, ale o tym może kiedy indziej :). Taksówkę łapie się najprościej na świecie, staje się przy ulicy i macha się ręką, a od razu jakaś podjeżdża. Taksówkarze raczej nie mówią po angielsku, albo baaaaardzo słabo, więc dobrze mieć zapisany swój adres na kartce (my tak zrobiłyśmy i uratowało nam to życie kilkakrotnie), chyba, że wybieracie się w jakieś popularne miejsce, w stylu Myeongdong station - tyle jeszcze pan taksówkarz potrafił zrozumieć. Oczywiście gdy poprosiłyśmy na Sinchon, pan kierowca myślał, że chodzi nam o tą samą stację, na której się znajdujemy, tylko o inne wyjście, ale w końcu udało się nam wytłumaczyć, że chodzi nam o ten drugi (różnica w wymowie jest naprawdę minimalna...). Jechałyśmy taksą brzegiem rzeki, więc cieszyłyśmy się, że możemy podziwiać widoki. Na miejscu już czekała na nas Gienia, z którą miałyśmy iść do Muzeum Historii Naturalnej. Szybko więc złapałyśmy odpowiedni autobus, podjechałyśmy, wspięłyśmy się na odpowiednią górę (bo przecież wszystko, co fajne musi być na jakiejś dzikiej górze), a tam... kolejny fail. Muzeum tego dnia było zamknięte... Pocałowałyśmy klamkę, zrobiłyśmy zdjęcie z zewnątrz, szybką panoramkę i poszłyśmy z powrotem. Żeby jednak nie zmarnować dnia i coś zwiedzić, postanowiłyśmy obejrzeć żeński uniwersytet Ewha (이화) [czyt. Iła, gdzie tu logika xD]. Czasem zastanawiam się, co miał na myśli artysta, w tym przypadku architekt, stawiając taki niepasujący zupełnie do infrastruktury Seulu Hogwart. Za to ta bardziej modernistyczna część (ze schodami w dół, jakby sztuczny wąwóz z salami po bokach), podobała mi się bardzo, aż w tym momencie żałuję, że nie zrobiłam tam więcej zdjęć.

wozimy się taksówką, bo kto bogatemu zabroni XD
widok z okna, tuż za barierką rzeka Han, w tle Namsan Tower~
dzika góra


 widok na campus Ewha University






W tym poście pozwolę sobie odpowiedzieć też na komentarz z poprzedniego posta, bo uznałam, że odpowiedź mogłaby kogoś zainteresować, a przez to, że byłaby w komentarzu, mógłby jej nie dojrzeć :)


PannaLaiczna12 września 2013 02:29To gdzie mogę zadawać pytania?;D
1. Czy Korea południowa to państwo młodych ludzi, starszych? Możesz powiedziec/wskazać jakies różnice w ich mentalności?
2. ciekawi mnie ich system edukacji? Coś możesz powiedzieć?
3. Podejście do gier i elektroniki. Jets duże zainteresowanie elektroniką/przedmiotami scisłymi/grami itp.?
4. Jak się mówi w południowej o północnej ? Czytałam, że jest dużo uciekinierów z pół na poł i mają problem z adaptacją. Czy można ich "wychwycić" na ulicy lub są kampanie jakieś społeczne , które mają pomóc tym ludziom? Coś się mówi, czy to tabu?
1. Nie wiem właściwie, czy to państwo ludzi młodych czy starszych, ciężko mi to stwierdzić, jest strasznie dużo i młodzieży i osób w podeszłym wieku, bo jest po prostu DUŻO WSZYSTKICH. Na pewno jest to kraj pełen ludzi młodych duchem, zmodernizowanych. Nie jest niczym dziwnym zobaczyć starsze panie śmigające na smartfonach (no może nie te w super podeszłym wieku, zgarbione i z laską, chociaż pewnie i takie by się znalazły). Na pewno podstawową odczuwalną różnicą w mentalności młodszych i starszych jest otwartość na nowe/inne rzeczy (w tym na obcokrajowców). Młodzi jednak są bardziej tolerancyjni. Mam też  wrażenie, że starsi ludzie czują większe przywiązanie do tradycji, ale to zresztą widać chyba w prawie każdym kraju. 

2. System edukacji, to najdziwniejsza i najdramatyczniejsza dla mnie rzecz w Korei (może dlatego, że moje podejście do szkoły jest raczej bezstresowe, więc drastycznie różne od podejścia Koreańczyków...). Nie jestem w stanie się wypowiedzieć jak jest w każdej szkole w Korei, mogę za to opowiedzieć, czego dowiedziałam się od znajomych. Jeden z moich kolegów opowiadał mi, że gdy chodził do liceum, mieszkał jakby w szkole (w czymś w rodzaju dormu/internatu?), gdzie pobudka była o 5.30(!!!!), godzina rozgrzewki, potem czas na śniadanie, ogarnięcie się i do szkoły na 7.30(!!!!). Normalne lekcje trwały tak do 15/17 (nie jestem pewna, ale jeszcze do jakiejś w miarę ludzkiej godziny), po czym uczniowie mieli dodatkowe lekcje, lub zostawali, żeby uczyć się samemu (co i tak było obowiązkowe). Ale że w szkole nie można było przebywać po 17 (był chyba jakiś przepis, który tego zabraniał), uczniowie przenosili się do biblioteki i musieli siedzieć tam do 1.30 NAD RANEM, po czym mogli wrócić do dormów, wziąć prysznic i iść spać... Pierwsze pytanie jakie mi się nasunęło, to "KIEDY ONI ŚPIĄ?!", a odpowiedź jest prosta - w szkole. I oto ta cała logika... 

3. Elektronika i gry. Pierwszym spostrzeżeniem, już po najkrótszej podróży metrem, jest fakt, że WSZYSCY mają najnowsze, wielkie, wypasione smartfony, w których albo wiecznie w coś grają, piszą z kimś na KakaoTalk (koreański messanger, działa na podobnej zasadzie co Wassup), albo wyszukują coś na Naverze (koreański odpowiednik google.com). W gierki na telefonach grają wszyscy, niezależnie od wieku, płci, zawodu... Nieraz widziałam biznesmenów w garniturach grających w gry na telefon. Drugą ulubioną rozrywką Koreańczyków jest robienie sobie telefonami "selca" (self-cam, co po skoreańszczeniu daje właśnie słowo selca xD), czyli po prostu samojebek z rąsi. Najlepiej, żeby były jak najsłodsze, milion punktów do fejmu zgarniesz, jeśli zrobisz je sobie z kimś, a im głupsza mina tym lepiej bardziej cute


4. Będąc w Korei Płd. raczej niewiele słyszałyśmy o tej północnej (z drugiej strony nie oglądałyśmy telewizji, nie czytałyśmy tamtejszych gazet itp.), ale nie było też żadnych kampanii społecznych w metrze, w stylu TEJ polskiej (było za to pełno innych, np. milion reklam operacji plastycznych). Ale generalnie nikt nie chodził też z karabinami po ulicy, nikt nie siał paniki, jak to często pokazują w zagranicznych mediach, w ogóle nic nie świadczyło o tym, że znajdujemy się w kraju w stanie wojny. Jedyną rzeczą, jaką usłyszałam o Korei Płn. od znajomych, była opowieść, że jeden z nich był tam na jakiejś wymianie, że w sumie było całkiem fajnie i jedli szaszłyki z wróbli (skoro mają szaszłyki z wróbli, to musi być spoko...), więc też nie mogę się bardziej na ten temat wypowiedzieć. Czy spotkałyśmy kogoś z Korei Płn. na ulicy? Nie mam pojęcia, możliwe, że nie, a możliwe, że widziałyśmy ich setki, ciężko powiedzieć, bo w Seulu przewija się wiele różnych nacji, w szczególności z Azji, więc w tłumie Chińczyków, Japończyków, Filipińczyków, Koreańczyków, Malezyjczyków itp, ciężko już byłoby wyróżnić jeszcze Koreańczyków z północy.

niedziela, 8 września 2013

Deoksugung & Changdeokgung Palace + Secret Garden

Ok, w związku z tym, że poprzedni post składał się raczej z tekstu, dzisiejszy będzie zawierał więcej zdjęć. Znowu będzie wpis o wizytach w pałacach, tym razem dwa w jednym poście (to już ostatni post dotyczący Grand Palaces, wiem, że nie opisałam wszystkich, ale to jedyne w których byłam).

Nie do końca wiem, co jeszcze mogłabym napisać, jeśli chodzi o pałace, bo wszystkie wyglądają względnie podobnie. Największy był Gyeongbokgung, któremu poświęciłam osobny post. Changdeokgung wyróżnia się tym, że znajduje się w nim Secret Garden, którym trochę się zawiodłam, bo spodziewałam się czegoś... innego? Było mniej więcej jak w każdym innym pałacu, tylko do każdego budyneczku szło się dłuższą drogą przez park, a niektóre z nich otoczone były sztucznymi zbiornikami wodnymi. Deoksugung nie wyróżnił się w zasadzie niczym, ale może przez to było tam mniej ludzi i zwiedzałyśmy go na spokojnie, nie przejmując się tłumami ludzi.

Deoksugung Palace


 wartownicy przed główną bramą 

 figurki umieszczone na dachach budowli mają ochraniać mieszkańców 




jedyny budynek w Deoksugung, który moim zdaniem wyróżniał się na tle innych - bawialnia 
klasyczny obraz Seulu - tradycja poprzeplatana nowoczesnością
w Deoksugung spotkałyśmy koreańską wiewiórkę
moje ulubione lody - melonowe :)

Po zwiedzaniu pałacu zgłodniałyśmy i postanowiłyśmy coś zjeść. Weszłyśmy do jakiejś randomowej knajpy nieopodal pałacu i zamówiłyśmy dania na "chybił trafił". Restauracja chyba specjalizowała się w Wang Mandu (koreańskich, dużych pierogach), choć do tej pory w sumie nie wiemy, co było w środku.



Changdeokgung Palace + Secret Garden

Nie mam stąd za wiele zdjęć, bo słońce prażyło niesamowicie, a kolejny pałac niewiele różniący się od poprzedniego też niekoniecznie motywował do wyjmowania aparatu... 



wejście do Secret Garden





środa, 4 września 2013

I'm baaack!~ EVERLAND

Ok, z góry przepraszam za dłuuugą przerwę w pisaniu, ale pisanie postów codziennie na bieżąco mnie przerosło, bo jednak przygotowanie takiego posta trwa ok. 4 godzin, a nie dawałam fizycznie rady siedzieć codziennie do 4 czy 5 rano, tylko po to, by wkleić tu cokolwiek, zwłaszcza, że wtedy posty traciły na jakości. Postanowiłam, że opiszę wszystko, jak tylko wrócę do Polski, więc - zaczynam!

PS: Na komentarze dotyczące pieniędzy (ile zabrałam, ile wydałam, itp.) nie odpowiadam. Zwłaszcza, jeśli pisze to osoba, której zupełnie nie znam! Mogę zrobić osobny post o podstawowych kosztach w stylu komunikacja miejska, bilety lotnicze, mieszkanie itp, ale nie zamierzam rozliczać się z mojego osobistego budżetu z obcymi ludźmi...

Jako, że ostatni post był o pałacu (pojawi się jeszcze jeden, z relacją z pozostałych pałaców), to dzisiejszy będzie trochę luźniejszy - napiszę o moich wrażeniach z Everlandu (parku rozrywki). Wkrótce też relacje z dwóch innych parków tego typu -  Lottle World i Caribbean Bay (parku wodnego). Niestety, znów będzie więcej tekstu, niż zdjęć, bo uznałam, że noszenie lustrzanki na rollercostery nie jest zbyt dobrym pomysłem, więc będę posiłkować się zdjęciami z telefonu, oraz znalezionymi w internecie...



Everland

Pierwszy amusement park jaki odwiedziłyśmy w Korei. Nie znajduje się on w Seulu, tylko w Yongin, około godzinę drogi autobusem. Podobno pod sam Everland jeżdżą shuttle busy, ale kosztują 13 tys., więc chcąc zaoszczędzić wybrałyśmy się normalnym autobusem z Gangnam do Yongin za 2 tysiące wonów i podjechałyśmy już tylko darmowym shuttle busem z parkingu pod bramę Everlandu.
Everland jest chyba jednym z najpopularniejszych parków rozrywki w Korei i był jednym z wielu naszych punktów do odhaczenia z listy "co zobaczyć, gdzie pójść, co zjeść". Ma wiele atrakcji typowych dla wszelkich parków rozrywki - karuzele, młoty, diabelski młyn itp, ale uważam, że opisywanie każdej z nich jest bez sensu, bo praktycznie każdy widział / był na czymś takim już wcześniej. Całość utrzymana jest w słodkim, dziecięcym klimacie - budynki przypominają zamki księżniczek, obsługa nosi baśniowe stroje itp. Sam park znajduje się w malowniczej dolinie, między górami, co czyni go jeszcze bardziej urokliwym i cudownym miejscem. Mieści się w nim też mini zoo, a także świetne safari, z którego film dodam później (podejrzewam, że po prostu zrobię jakiegoś osobnego posta z filmikami z wyjazdu, bo jak na razie nie miałam czasu ich zmontować, bo jest to dość czasochłonne zajęcie). Skupię się więc na dwóch atrakcjach, które szczególnie wryły mi się w pamięć - T Express i Horror Maze.



T Express - czyli drugi najbardziej stromy, drewniany rollercoster na świecie (9. najszybszy, 4. najwyższy i 6. najdłuższy). Jako, że generalnie tego typu atrakcje w amusement parkach jakoś mnie nie  przerażają, dla większej dawki emocji postanowiłam usiąść w pierwszym wagoniku (dziewczyny wybrały miejsca bliżej środka). Rzeczywiście, było całkiem fajnie, ale nie dał rady mnie przestraszyć, a całą drogę jechałam z rękami w górze (trzymając się - ain't no fun). Generalnie polecam, bo całkiem przyjemnie, zwłaszcza, jeśli lubi się tego typu rozrywki.

(znalezione na yt, cr: TheCoasterViews)

(cr: themeparkview.com)


(cr: everland.com)

Horror Maze - dom strachu /nawiedzony dom. Jednak nie jest tym, z czym kojarzą się nam domy strachu w europejskich wesołych miasteczkach - z kukłami leżącymi w otwierających się nagle trumnach i "duchami" w przebraniach z prześcieradeł. Koreańczycy umieją jednak porządnie wystraszyć człowieka... Stanęłyśmy sobie w kolejce przed Horror Maze, myśląc "boże, czemu ci ludzie tak krzyczą, przecież to wszystko udawane i sztuczne, głupie pipy pewnie się boją czegoś, czego my nawet nie uznamy za straszne". Zdążyłyśmy jeszcze obśmiać punkt regulaminu, mówiący o tym, że gdy ma się dość, należy przykucnąć i wykonać znak "X", krzyżując przedramiona. Wchodząc do środka przekonałyśmy się jednak, jak bardzo się myliłyśmy. Do wewnątrz ludzie wpuszczani są pięcioosobowymi grupami, idąc gęsiego i trzymając się za ramiona, żeby się nie rozdzielić i nie zgubić. Ja szłam jako pierwsza, za mną Kiri, Gienio, Madi i na końcu Marlena. Najpierw wpuszcza się cztery grupy do małego, ciemnego pomieszczenia, w którym wyświetlane są filmiki w stylu azjatyckich horrorów, panuje zupełna ciemność i słychać tylko krzyki ludzi, którzy jeszcze nie przeszli HM do końca (wszyscy stoją coraz bardziej przerażeni...). Samo stanie w tych ciemnościach spowodowało, że zaczęłam się zastanawiać, dlaczego w ogóle zgłosiłam się, by iść jako pierwsza (pierwsza osoba ma do dyspozycji latarkę, która świeci bardzo delikatnym, czerwonym światłem, które tak naprawdę nic nie oświeca...). Wewnątrz zaczął się prawdziwy horror. Wnętrza ustylizowane były na opuszczone więzienia, szpitale, piwnice itp (w zależności od pomieszczenia), a w każdym z nich czyhali ludzie poprzebierani zgodnie z tematyką sali, min. doktor - zombie, zombie - pielęgniarki, zombie - więzień). Przez to, że szłam jako pierwsza, nie miałam pojęcia co się dzieje z tyłu, ponieważ zajęta byłam tym, co przede mną - wciąż byłam pewna, że za każdym zakrętem ktoś wyskoczy i nas zamorduje, a jak się dowiedziałam dopiero w którymś pokoju z kolei, okazało się, że zombie nas gonią (!!!). Niby wiedziałyśmy, że to tylko genialnie ucharakteryzowani aktorzy, odgrywający świetnie swoją rolę, ale cały ten klimat sprawił, że przestałyśmy racjonalnie myśleć. Nie będę opisywać, co dokładnie było w każdej sali, bo to popsułoby zabawę osobom, które ewentualnie chciałyby tam pojechać, poza tym nie dotrwałyśmy do końca (podobno została nam jeszcze tylko jedna sala, ale gdy wbiegłam i uderzyłam twarzą w wiszące z sufitu worki z mięsem, a Marlenę obmacywał z tyłu kolejny zombiak, to było już too much). Wiem, że może to brzmieć, jak relacja głupiej pipy, która boi się wszystkiego, ale wierzcie mi, to było jedno z najstraszniejszych przeżyć w moim życiu, a zazwyczaj jestem fearless i tego typu atrakcji się nie boję... Polecam, jeśli ktoś uwielbia się bać, można poczuć się jak w horrorze (teraz już wiem, że zginęłabym pewnie jako pierwsza, bo wielokrotnie zaparłam się nogami w miejscu i mówiłam "dalej nie idę!! T__T", ale Kiri dzielnie popychała mnie do przodu). Gdy wyszłyśmy, byłyśmy na tyle roztrzęsione, że w ramach odstresowania wybrałyśmy się oglądać pokaz karmienia świnek morskich, które przebiegały po kładeczce do miski, a pan wesoło poklepywał je po pupach, żeby się nie ociągały...


 genialny sklep z cukierkami, żelkami itp.
W nocy wszystko jest pięknie podświetlone : )