FACEBOOK

środa, 4 września 2013

I'm baaack!~ EVERLAND

Ok, z góry przepraszam za dłuuugą przerwę w pisaniu, ale pisanie postów codziennie na bieżąco mnie przerosło, bo jednak przygotowanie takiego posta trwa ok. 4 godzin, a nie dawałam fizycznie rady siedzieć codziennie do 4 czy 5 rano, tylko po to, by wkleić tu cokolwiek, zwłaszcza, że wtedy posty traciły na jakości. Postanowiłam, że opiszę wszystko, jak tylko wrócę do Polski, więc - zaczynam!

PS: Na komentarze dotyczące pieniędzy (ile zabrałam, ile wydałam, itp.) nie odpowiadam. Zwłaszcza, jeśli pisze to osoba, której zupełnie nie znam! Mogę zrobić osobny post o podstawowych kosztach w stylu komunikacja miejska, bilety lotnicze, mieszkanie itp, ale nie zamierzam rozliczać się z mojego osobistego budżetu z obcymi ludźmi...

Jako, że ostatni post był o pałacu (pojawi się jeszcze jeden, z relacją z pozostałych pałaców), to dzisiejszy będzie trochę luźniejszy - napiszę o moich wrażeniach z Everlandu (parku rozrywki). Wkrótce też relacje z dwóch innych parków tego typu -  Lottle World i Caribbean Bay (parku wodnego). Niestety, znów będzie więcej tekstu, niż zdjęć, bo uznałam, że noszenie lustrzanki na rollercostery nie jest zbyt dobrym pomysłem, więc będę posiłkować się zdjęciami z telefonu, oraz znalezionymi w internecie...



Everland

Pierwszy amusement park jaki odwiedziłyśmy w Korei. Nie znajduje się on w Seulu, tylko w Yongin, około godzinę drogi autobusem. Podobno pod sam Everland jeżdżą shuttle busy, ale kosztują 13 tys., więc chcąc zaoszczędzić wybrałyśmy się normalnym autobusem z Gangnam do Yongin za 2 tysiące wonów i podjechałyśmy już tylko darmowym shuttle busem z parkingu pod bramę Everlandu.
Everland jest chyba jednym z najpopularniejszych parków rozrywki w Korei i był jednym z wielu naszych punktów do odhaczenia z listy "co zobaczyć, gdzie pójść, co zjeść". Ma wiele atrakcji typowych dla wszelkich parków rozrywki - karuzele, młoty, diabelski młyn itp, ale uważam, że opisywanie każdej z nich jest bez sensu, bo praktycznie każdy widział / był na czymś takim już wcześniej. Całość utrzymana jest w słodkim, dziecięcym klimacie - budynki przypominają zamki księżniczek, obsługa nosi baśniowe stroje itp. Sam park znajduje się w malowniczej dolinie, między górami, co czyni go jeszcze bardziej urokliwym i cudownym miejscem. Mieści się w nim też mini zoo, a także świetne safari, z którego film dodam później (podejrzewam, że po prostu zrobię jakiegoś osobnego posta z filmikami z wyjazdu, bo jak na razie nie miałam czasu ich zmontować, bo jest to dość czasochłonne zajęcie). Skupię się więc na dwóch atrakcjach, które szczególnie wryły mi się w pamięć - T Express i Horror Maze.



T Express - czyli drugi najbardziej stromy, drewniany rollercoster na świecie (9. najszybszy, 4. najwyższy i 6. najdłuższy). Jako, że generalnie tego typu atrakcje w amusement parkach jakoś mnie nie  przerażają, dla większej dawki emocji postanowiłam usiąść w pierwszym wagoniku (dziewczyny wybrały miejsca bliżej środka). Rzeczywiście, było całkiem fajnie, ale nie dał rady mnie przestraszyć, a całą drogę jechałam z rękami w górze (trzymając się - ain't no fun). Generalnie polecam, bo całkiem przyjemnie, zwłaszcza, jeśli lubi się tego typu rozrywki.

(znalezione na yt, cr: TheCoasterViews)

(cr: themeparkview.com)


(cr: everland.com)

Horror Maze - dom strachu /nawiedzony dom. Jednak nie jest tym, z czym kojarzą się nam domy strachu w europejskich wesołych miasteczkach - z kukłami leżącymi w otwierających się nagle trumnach i "duchami" w przebraniach z prześcieradeł. Koreańczycy umieją jednak porządnie wystraszyć człowieka... Stanęłyśmy sobie w kolejce przed Horror Maze, myśląc "boże, czemu ci ludzie tak krzyczą, przecież to wszystko udawane i sztuczne, głupie pipy pewnie się boją czegoś, czego my nawet nie uznamy za straszne". Zdążyłyśmy jeszcze obśmiać punkt regulaminu, mówiący o tym, że gdy ma się dość, należy przykucnąć i wykonać znak "X", krzyżując przedramiona. Wchodząc do środka przekonałyśmy się jednak, jak bardzo się myliłyśmy. Do wewnątrz ludzie wpuszczani są pięcioosobowymi grupami, idąc gęsiego i trzymając się za ramiona, żeby się nie rozdzielić i nie zgubić. Ja szłam jako pierwsza, za mną Kiri, Gienio, Madi i na końcu Marlena. Najpierw wpuszcza się cztery grupy do małego, ciemnego pomieszczenia, w którym wyświetlane są filmiki w stylu azjatyckich horrorów, panuje zupełna ciemność i słychać tylko krzyki ludzi, którzy jeszcze nie przeszli HM do końca (wszyscy stoją coraz bardziej przerażeni...). Samo stanie w tych ciemnościach spowodowało, że zaczęłam się zastanawiać, dlaczego w ogóle zgłosiłam się, by iść jako pierwsza (pierwsza osoba ma do dyspozycji latarkę, która świeci bardzo delikatnym, czerwonym światłem, które tak naprawdę nic nie oświeca...). Wewnątrz zaczął się prawdziwy horror. Wnętrza ustylizowane były na opuszczone więzienia, szpitale, piwnice itp (w zależności od pomieszczenia), a w każdym z nich czyhali ludzie poprzebierani zgodnie z tematyką sali, min. doktor - zombie, zombie - pielęgniarki, zombie - więzień). Przez to, że szłam jako pierwsza, nie miałam pojęcia co się dzieje z tyłu, ponieważ zajęta byłam tym, co przede mną - wciąż byłam pewna, że za każdym zakrętem ktoś wyskoczy i nas zamorduje, a jak się dowiedziałam dopiero w którymś pokoju z kolei, okazało się, że zombie nas gonią (!!!). Niby wiedziałyśmy, że to tylko genialnie ucharakteryzowani aktorzy, odgrywający świetnie swoją rolę, ale cały ten klimat sprawił, że przestałyśmy racjonalnie myśleć. Nie będę opisywać, co dokładnie było w każdej sali, bo to popsułoby zabawę osobom, które ewentualnie chciałyby tam pojechać, poza tym nie dotrwałyśmy do końca (podobno została nam jeszcze tylko jedna sala, ale gdy wbiegłam i uderzyłam twarzą w wiszące z sufitu worki z mięsem, a Marlenę obmacywał z tyłu kolejny zombiak, to było już too much). Wiem, że może to brzmieć, jak relacja głupiej pipy, która boi się wszystkiego, ale wierzcie mi, to było jedno z najstraszniejszych przeżyć w moim życiu, a zazwyczaj jestem fearless i tego typu atrakcji się nie boję... Polecam, jeśli ktoś uwielbia się bać, można poczuć się jak w horrorze (teraz już wiem, że zginęłabym pewnie jako pierwsza, bo wielokrotnie zaparłam się nogami w miejscu i mówiłam "dalej nie idę!! T__T", ale Kiri dzielnie popychała mnie do przodu). Gdy wyszłyśmy, byłyśmy na tyle roztrzęsione, że w ramach odstresowania wybrałyśmy się oglądać pokaz karmienia świnek morskich, które przebiegały po kładeczce do miski, a pan wesoło poklepywał je po pupach, żeby się nie ociągały...


 genialny sklep z cukierkami, żelkami itp.
W nocy wszystko jest pięknie podświetlone : )

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz