Decydując się na tego typu wyjazd, logicznym jest, że najsensowniejszym wyjściem jest podróż samolotem. My zdecydowałyśmy się na linie lotnicze Qatar Airways - głównie ze względu na najprzystępniejszą cenę w interesujących nas datach. To była dobra decyzja, gdyż linie uchodzą za jedne z najlepszych (o ile nie najlepsze) na świecie. Do samych usług tych linii nie miałyśmy żadnych zarzutów, jedzenie było nawet jadalne, co nieczęsto zdarza się w samolotach, ponadto nawet miałyśmy możliwość wyboru "obiadu". Fakt, że większość dań była przesolona i zbyt intensywnie przyprawiona czosnkiem (jedynie o jakieś...300%), ale byłyśmy bardzo głodne, więc w tamtym momencie nam to nie przeszkadzało. Leciałyśmy z jedną przesiadką, w Doha. I tu pojawił się najbardziej traumatyczny punkt całej podróży (następnym na tej liście byłoby siedzenie tuż za parą z dziećmi, które krzyczały, płakały i pluły(!) całą drogę...). Gdy wysiadłyśmy z samolotu automatycznie zrobiłyśmy się całe mokre, temperatura sięgała około 40 stopni, mimo, że był to środek nocy. Jednak przestrzeżone wcześniej, założyłyśmy długie spodnie/legginsy i bluzki bez dekoltów, z zakrytymi ramionami, gdyż nie chciałyśmy zwracać na siebie zbytniej uwagi - całe lotnisko wypełnione było policją religijną, groźnie łypiącymi spod oka szejkami i kobietami w burkach, którzy bacznie obserwowali wszystkich wyróżniających się w jakikolwiek sposób ludzi...
nie byłybyśmy sobą, nie robiąc sobie selki w samolocie, dla upamiętnienia chwili :)
przesłodkie i bardzo grzeczne dziecko, oczywiście to nie te, za którym siedziałyśmy ㅠㅠ
samolotowy posiłek
samolot z Doha na Incheon, zdecydowanie dużo większy, od tego z Warszawy do Doha
Z Polski wyleciałyśmy o 16:50 w środę, na Incheon doleciałyśmy o 16:40 w czwartek. Diametralnie zmieniłyśmy strefę czasową, więc zaginęło nam jakby pół dnia, do czego osobiście ciężko mi się przyzwyczaić. Problematyczne na lotnisku było wypisywanie miliona druczków z naszymi danymi, szczegółami lotów, którymi leciałyśmy i naszym miejscem zamieszkania w Korei (musiałyśmy wypisać jeden do wizy, jeden do kwarantanny (!!!) i jeden do odprawy celnej(?)), co zajęło nam sporo czasu, a skanowanie odcisków palców, tęczówek i robienie zdjęć też tego nie przyspieszyło.
Z lotniska odebrały nas Kiri, Gienio i Kiniaq, które pomogły nam wymienić pieniądze, zakupić karty do metra, naładować je i jeszcze dojechać do Seulu, za co im super super dziękuję <3, bo bez nich zdecydowanie byśmy sobie nie poradziły.
O mieszkaniu napiszę już w następnym poście, a na koniec dodam tylko kilka zdjęć naszej okolicy w nocy.
Śmieszna jest ta cała plątanina kabli na wszystkich uliczkach, miałam przed wyjazdem świadomość, że tak to wygląda, ale na żywo wydaje się ich jeszcze więcej.
zazdroszczę ;)
OdpowiedzUsuńO. Nosidełko dla dzieci. A ja myślałam że cały czas na rękach stwora się trzyma. Ale może takie cuda to tylko w tych linach.
OdpowiedzUsuńnie wiem, bo nigdy nie leciałam chyba samolotem z dziećmi, a poza tym to też był mój pierwszy tak długi lot, więc może to na długich lotach...
UsuńGeneralnie kwejkowe źródła donoszą że w Korei (zakładam , że jednak jesteś w południowej:D) powstał pierwszy wirtualny sklep. Możesz to potwierdzić, skoro jesteś na miejscu ? :)
OdpowiedzUsuńspoko, jestem tu jak na razie od wczoraj, więc nic o tym jeszcze nie wiem, ale postaram się dowiedzieć : )) + tak, jestem w południowej ;p
UsuńNie wiedzieć czemu zawsze mnie fascynowały te zaułki i kable ... .
OdpowiedzUsuń